Zeszłam na dół po schodach do kuchni i na stole zobaczyłam kartkę z napisem: "Śniadanie masz przyszykowane w lodówce. Wrócę wieczorem, mama.". Jak zwykle uznała, że siedemnastolatka nie umie sobie zrobić śniadania. Nonsens. Do niczego mi to śniadanie nie było potrzebne, bo nie czułam głodu. Otworzyłam więc lodówkę, wyciągnęłam sok pomarańczowy i wróciłam do pokoju.
Usiadłam na łóżku i znowu, jak każdego dnia otworzyłam wielki zeszyt przykryty wspomnieniami. Ból w okolicach serca wzmocnił się. Na zdjęciach był on.. I ja.. Szczęśliwi.. Teraz to dla mnie takie nierealne. Być szczęśliwym, uśmiechniętym.. Prawdopodobnie uzależniłam się od bólu psychicznego. W głębi serca uwielbiałam cierpieć wpatrując się w te zdjęcia. Być może gdzieś tam była nadzieja, że to wszystko było realne.
Max. Maxym. Jego imię ciągle przechodzi mi przez myśli, a to już prawie rok. Rok czasu siedzę w domu i się nie ruszam. Nie zamierzam. Bez Maxyma to nie to samo. Odszedł, zostawił mnie. Samą. Próbowałam się okaleczać, robić wszystko by być tam gdzieś z nim.. Nie udało mi się, zawsze ktoś mi przeszkodził. W końcu uznałam, że to nie ma sensu. Przestałam jeść, przez cierpienie nie odczuwałam głodu. Mama mówi mi, że ostatnio coś schudłam, ale potem dochodzi do wniosku, że przez to że ciągle płaczę i się nie ruszam z domu. Bez Maxyma to nie to samo..
Ostatni nasz wspólny dzień. Nikt nie wiedział, że to ostatni. Umówiliśmy się w naszej ulubionej kawiarni, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy. Nazajutrz miała być nasza rocznica. Okrągłe 2 lata z Maxymem.. Moim Maxymem..
- To co zawsze? - Uśmiechnął się do mnie tak jak miał w zwyczaju. Ja też ciągle byłam uśmiechnięta, że mogłam z nim być.
- Tak, cappuccino.
- Ja też poproszę. - Zamówił i zajęliśmy stolik.
- Mam dla Ciebie na jutro niespodziankę. - Uśmiechnął się, a kosmyk z jego średnio długich włosów opadł mu na czoło.
- Nie będę pytać się jaką, bo pewnie i tak mi nie powiesz. - W tym momencie nachylił się nade mną i cmoknął w czoło.
- Taką Cię kocham. - Znowu jego piękny uśmiech.
Nawet nie wiedziałam, kiedy minęły te trzy godziny i musiałam zbierać się do domu. Oczywiście Maxym mnie odprowadził do domu. Na zewnątrz lekko prószył śnieg. Nadszedł czas pożegnania. Max objął mnie w biodrach i mocno pocałował w usta. Na chwilę świat stanął w miejscu. Byliśmy tylko ja i on.. Szczęśliwi.. Wplotłam dłonie w jego włosy, które uwielbiałam.
- To do jutra. Mam nadzieję, że będzie Ci się podobało. - Mrugnął do mnie i ostatni raz cmoknął mnie w czoło.
Nazajutrz obudziłam się szczęśliwa, od razu popatrzyłam na komórkę. Nic na niej nie było. Miałam zamiar zjeść szybko śniadanie i lecieć na spotkanie z Maxymem, ale sytuacja na dole mnie zatrzymała. Mama siedziała w kuchni przy stole, twarz miała w dłoniach, tata stał nad nią i pocieszał.
- Co się stało? - Spytałam zdenerwowana. Tata popatrzył na mnie ze współczuciem. Mama nie dałaby rady mi tego powiedzieć..
- Max zginął w wypadku autobusu jadąc do nas.
W jednej chwili, w jednym momencie mój świat się zatrzymał. Oczy zrobiły się wilgotne, po chwili zalały się łzami. Wbiegłam do pokoju i opadłam na łóżko. Max nie żyje.. W naszą rocznicę.. Szykował niespodziankę.. Jechał do mnie.. To moja wina.. Gdyby nie ja, gdyby nie nasze święto, Max by żył. To wszystko zdawało się nierealne, bo jeszcze wczoraj było tak dobrze.